Plus, wyciskacz łez. Przerysowane postacie. Tym filmidłem zachwycają się ludzie, którzy stanęli w rozwoju emocjonalnym w wieku nastoletnim. I jeszcze bronią go atakując innych, jakby ktoś podważał sens ich religii. No litości.
Pierwszy raz oglądałem ten film w 2007 roku jako 14 latek. Wtedy wywarł na mnie ogromne wrażenie.
Ale z punktu widzenia 30 letniego gościa, to widzę nieudolne granie na emocjach widza.
Sam film nie jest dramatem, bo jak wczuć się w dramat fikcyjnej postaci, która jest moim zdaniem przerysowana do granic? Nie przedstawia dylematów moralnych, ani nie jest horrorem, nie jest też fantasy. Ot, ten film jest NIJAKI. Ma ci się zrobić smutno. Masz poczuć przemijanie. Współczucie. Ale jak masz poczuć tę emocje, kiedy widzisz że fabuła jest tak naiwna? Odczuwasz sprzeczność, którą kiedy próbujesz pogodzić twoja twarz przyjmuje lekki grymas. Dochodzisz do refleksji, że jest to, a jakże by inaczej - nieudolna próba manipulacji na emocjach widza.
Jest jak słodki soczek marchwiowy, po którym chce ci się tylko pić. I jest niezdrowy bo ma bardzo dużo cukru.
I wszystko sobie tak orbituje przez 3 godziny. Przerysowane postacie, smutek, naiwne sceny, naiwne dialogi, naiwna fabuła. I jeszcze więcej słodkiego marchewkowego soczku.
Gniot.